Jak się „przejmuje” fajne startupy – małe studium przypadku

Historia z ostatnich miesięcy ku przestrodze. Jak aplikację wycenianą na 200 000* można oddać za darmo inwestorowi. Jak ktoś się domyśla każdemu kto mnie się pyta o inwestorów poradzę zastanowić się 3x i dokładnie sprawdzić z kim ma się do czynienia. A tu, poniżej małe case study w ramach ostrzeżenia.

Trzeba zacząć o czym rzecz:

W ostatniej pracy projektowałem aplikację edetailingową dla firm farmaceutycznych. Zaprojektowałem wg mnie superaśnie ale sporo osób dokładało i zmieniało ją przez długi czas (prawie 2 lata) aż przestała mi się podobać. W między czasie pojawił się iPad i w głowie mi się urodził pomysł. Chciałem go nawet w pracy sprzedać ale szef ma awersje do produktów z logiem nadgryzionego jabłuszka, więc pomysł poleciał do kosza. Niedługo potem się z firmą rozstałem, przez rok obowiązywała mnie lojalka więc nawet nie bawiłem się w projektowanie w medycynie, za to wyciągnąłem mój pomysł i zacząłem podglądać, czytać i wymyślać „jak najbardziej to uprościć”. W końcu lojalka się skończyła i okazało się że wymyśliłem aplikację, sposób jej dystrybucji, marketing, następnie zaprojektowałem graficznie apkę i serwer, zaprojektowałem działanie, napisałem dokumentacje/opis, zrobiłem materiały reklamowe oraz identyfikację a na dodatek kupiłem komplet domen.

Aby pomysł zrealizować potrzeba było tylko wdrożenia. Moja firma była młoda i akurat doświadczyła pierwszych problemów z pracownikami które nieco kosztowały gotówki, więc wpadła mi koncepcja „znajdźmy inwestora”, teraz wszyscy o tym piszą jakie to genialne. Projekt opublikowaliśmy i puściliśmy gdzieniegdzie oko. Tak się złożyło że realizowaliśmy dla pewnej firmy z branży farmaceutycznej kilka projektów (z 4 jeden wszedł, ale jakieś tam usprawiedliwienie było – ich kontakt, u ich klienta, podobno zmarł) i bardzo ich zainteresował pomysł. Zgodzili się pokryć większość kosztów deweloperskich oraz zobowiązali zająć całkowicie sprzedażą w zamian za podział zysków.

Wpierw ochy i achy inwestora piękne plany, umowa, gwarancje jak to zawsze bywa. Podział zysków koło 7:3 dla inwestora, a własności po 50%. Pomyślałem sobie jak nie skocze na głęboką wodę to pół roku przygotować pójdzie się kochać a tak będzie cokolwiek – lepiej mieć 30% od czegoś niż 100 od niczego. A jeszcze my dodatkowo mieliśmy zarabiać w thoke na realizacji ewentualnych prezentacji. Powołaliśmy do życia konsorcjum.

Jako że w grupie thoke każdy dział to osobna firma chciałem aby umowa była trójstronna niestety inwestor się uparł aby podpisać umowę jedynie ze mną. Dział developerski miał być wykonawcą.

Z naszej strony zaplanowaliśmy prace na 3 miesiące i na sam start się poślizgnęliśmy. Zatrudniliśmy pierwszą osobę która po 2 dniach nie pojawiła się więcej, choć przez 3 tygodnie zapewniała nas że praca trwa. W ten sposób straciliśmy wpierw miesiąc na otrzymanie od człeka informacji że nic nie zrobił i ma nas w dupie a następnie kolejny miesiąc na znalezienie firmy która z kopyta się za to zabierze i w krótkim terminie to wykona w założonym budżecie. W końcu się udało wszystko dopiąć, znaleźliśmy dwie firmy/osoby z którymi świetnie się rozumieliśmy i można było zaczynać. Zmieniło się to że wszystkie elementy zamawialiśmy na zewnątrz zamiast zrobić to własnym sumptem. Troszkę też nie domykał się nam budżet ale różnicę pokryliśmy z własnej kieszeni. Co by było jasne, thoke nie zarobiło na tym nawet grosza a nawet gotówką dołożyło do wykonania.

Zgrzyt 1. Problem zaczyna się od banalnej sprawy, wyboru serwera. Ja z swojej strony uparłem się na jedno rozwiązanie droższe, niestety za moimi plecami inwestor dogaduje się (w głowie developerom się nie mieściło że decyzje podejmowane są bez mojej wiedzy) że stawiają na jakimś tanim serwerze wersję roboczą, zresztą to im pasowało bo było ciut łatwiej pisać. Kiedy się dowiedziałem o decyzji prace były rozpoczęte i zaawansowane a więc nie było mowy o odwrocie. Jak to ja, pochyliłem głowę i prorokowałem że to się źle skończy. Bardzo szybko okazało się że nie ma żadnych opcji bezpieczeństwa a przeniesienie na inne serwery albo było fikcją albo koszt zaczynał być mocno znaczny. Zdenerwowanie moje wielkie, ale cały biznes postawiony na tanich serwerach i nic poradzić nie mogę. W końcu skończyło się tak że ustaliliśmy że oni ten serwer kupują i trzymamy tam projekt a ja mam do tego dostęp, za to apka idzie z mojego konta developerskiego i ja mam domenę. W ten sposób wszyscy jesteśmy kryci i szachujemy drugą stronę.

Prace trwały, w międzyczasie inwestor miał dostarczyć elementy marketingowo-prawne jak np regulamin czy poprawić marketingowy bełkot z projektu graficznego. Oczywiście nigdy czegoś takiego nie dostaliśmy. Zadeklarowałem się że jeszcze zrobimy tłumaczenia, ale tu inwestor powiedział że ma to za darmo albo tanio więc to na jego głowie (to też istotne bo później się okaże że aplikacja na iPada za pierwszym razem odpada z AppStore właśnie przez brak tłumaczenia).

Potem okazuje się że wg nas działająca aplikacja nie do końca działała inwestorowi, trochę przepychanek było czego się dowiedziałem od osoby pilnującej wdrożenia. Z mojego punktu widzenia były to zwykłe błędy, których żaden projekt nie ominął.

Zgrzyt 2. pojawił się pod koniec prac. Deweloperom którzy skończyli swoje zadania, część zapłaciliśmy (właściwie zapłaciła osoba nadzorująca wdrażanie z własnej kieszeni) ale inwestor chciał naniesienia kilku zmian i pojawił się palący problem zrealizowania pieniędzy. Krakowskim targiem zgodziliśmy się na przesunięcie wykończenia funkcjonalności (praktycznie tylko AJAX) w zamian za zmiany i założyliśmy sobie że dodamy to natychmiast jak się pojawią pieniądze, jakiekolwiek. Tu realizacja kasy została uzależniona od przekazania również finalnej aplikacji do wglądu … mnie nic jeszcze nie niepokoiło, ok inwestor chce mieć na wszelki słuczaj i źródła aplikacji – w końcu zapłacił sporą część za jej realizacje.

Co prawda wkurzało mnie że wszystkie wiadomości mam z drugiej ręki ale zwalałem to na karb tego że mam inne obowiązki i np. reakcja na maile była z co najmniej kilkugodzinnym opóźnieniem. No to wydaje się że finał, czas by to wszystko pokazać światu … a więc:

Zgrzyt 3. Jakie dane w stopce, kontakcie, helpie? Najpierw ustaliliśmy że obie firmy to firmują, potem inwestor doszedł do wniosku że jednak firmować będzie to konsorcjum. Kolejnym etapem było wywalenie ze stopki danych do pomocy u nas. Projekt dalej nie ruszył ale, kroczkami małymi inwestor zadeptuje po nas ślady. W kontakcie już nasze dane znikają bez jakichkolwiek konsultacji, zaczynamy dostawać informacje w formie przeszłej „postanowiliśmy usunąć”, „zmieniliśmy”. Dane dalej są modyfikowane, coraz więcej pojawia się nazwy firmy inwestującej, po nas zostaje praktycznie już tylko „designed by thoke”.

Zgrzyt 4. Dostaje już tylko informacje od osoby zajmującej się stroną wdrażania że inwestor wysłał aplikację do AppStore. No rzesz! A nasze ustalenia? Huk, krótka rozmowa i dałem się znów ugadać:

nie bawmy się w papierologie, zacznijmy na tym zarabiać

Zgrzyt 5. Inwestor chce domenę! Powód? wykupił certyfikat dla serwera i właściciel domeny musi być ten sam aby certyfikat został włączony … no tu już lampka czerwona miga jak cholera. Mówię sobie nie, nie oddam całego projektu – i tak już mnie przerobili. Ok inwestor podpisuje umowę użyczającą domenę. Ale ja już straciłem wiarę w cokolwiek, powolutku przestałem się dopytywać, sprawdzać. Stwierdziłem ok, wzięli sobie? Ja się skupie na innym projekcie, a tu popatrzę z boku. Poobserwujemy, a nuż nie jest jak myślę i będę miał udział w fajnym przedsięwzięciu. I tak już zrobiłem dużo więcej niż powinienem wg umowy.

Zgrzyt 6. Inwestor chce abyśmy dawali klientom za darmo na 3 miesiące iPady do testów i chce abym pokrył połowę kosztów. Właściwie zostało mi to zakomunikowane że muszę wyczarować albo x urządzeń albo na nie gotówkę. Odmówiłem, powołując się na to że uważam to za działania marketingowe i że iPady nie będą własnością thoke wg propozycji – pomysł nie wszedł do realizacji mimo że druga strona stwierdziła że w takim razie sama je zakupi.

Po jakimś czasie wchodzi iPad 3 z retiną – okazuje się że inwestor postanowił (sam) dostosować aplikację … w związku z tym jakaś firemka (nie nasz dział) wysyła żądanie dostarczenia grafik w nowej rozdzielczości dodatkowo pouczając mnie jak to powinno się robić projekty graficzne i czego w tej aplikacji brakuje. Ja, pomysłodawca, wykonawca, współwłaściciel zostałem postawiony na samym dole łańcuszka pokarmowego. No rzesz aż mnie trzęsło, tak się zeźliłem że wspólniczka firmy inwestującej się spotkała na kawie mnie uspokajać. Okazało się że plik nie doszedł podobno do firmeki a wszystkie posunięcia inwestora

miały na celu tylko przyspieszenie prac, a oni mnie darzą dalej zaufaniem [bla bla bla]

Dostałem też info że zmiany u nas były by za drogie a oni mają równie świetną firmę która to szybciutko „poprawi”. Plik poszedł jeszcze raz (z tego co rozumiem również nie doszedł) a nowa firma „poprawiająca” aplikację zrobiła to bez naszego udziału. Przez przypadek trochę się aplikacja wizualnie zmieniła i jakoś nikt mnie nie raczył nawet o tym powiadomić – ale o tym dowiedziałem się dopiero po publikacji w AppStore po kolejnych dwu miesiącach.

Kilka tygodni po spotkaniu dostałem pismo (poleconym za potwierdzeniem odbioru) z którego nic nie wynika, a w piśmie było że się nie udzielam. Naprawdę papier ze śmiechu oplułem … ale dalej uprawiam moją politykę obserwacji co będzie dalej choć mam już pewność że zostałem z projektu wykopany.

Aż po kolejnych 5 miesiącach działania inwestora udało się po kolejnej próbie umieścić aplikacje w AppStore. W związku z tym że nie miałem do niej dostępu przez kilka miesięcy, szybciutko ją instaluję i załamuję ręce. To już nie jest ta aplikacja, detale spieprzone, funkcjonalność ograniczona … a w stopce nie ma nawet konsorcjum a jest Copyright inwestora. No powiedzmy że „niemiło” nieco. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Dorwałem się do newsa na stronie firmy z którą tak tu miło współpracujemy:

Powstał nowy dział w agencji interaktywnej GreyTree. Specjalizacją nowych członków zespołu agencji jest Software Development, czyli tworzenie aplikacji dla […] systemu edetailingowego w postaci edetailing.co. Potwierdzeniem wysokiej jakości oferowanych rozwiązań IT i przyjętych standardów jest m.in. przejście weryfikacji prowadzonej przez międzynarodowy koncern Apple – nasza agencja dołączyła do zaufanych firm oferujących na App Store aplikacje dla iPada, iPhone’a etc.

Ale że co? Coś poza bełkotem i kłamstwami w żywe oczy? Dalej jest jeszcze ciekawiej:

Pierwszy kwartał 2012 r. to w GreyTree intensywne prace związane z wdrożeniem nowego, autorskiego systemu edetailingowego (edetailing.co), który wykorzystuje m.in. technologię i rozwiązania oferowane przez koncern Apple (iPad). Dołączenie do grona wyselekcjonowanych developerów przygotowujących aplikacje na platformę App Store nie było zatem przypadkowe. Agencja GreyTree postawiła na dalszy i intensywny rozwój w dziedzinie nowych technologii, interaktywnych prezentacji oraz nowatorskich rozwiązań programistycznych, które z powodzeniem wykorzystuje w działaniach e-marketingowych dla swoich klientów. Potwierdzeniem tego jest m.in. udostępnienie on-line rozbudowanej platformy edetailing.co wraz z dedykowaną aplikacją na iPad (aplikacja). Tak rozbudowanej technologii efektywnego wsparcia sprzedaży – jak edetailing.co – żadna z firm działających w Polsce nie udostępnia bezpłatnie on-line.

Autorski??????!!!!!!!!!

Znaczy z wszystkich ustaleń które do tej pory były czy to na papierze czy ustnie wszystkie zostały złamane bez wyjątku. Nawet nie będziemy robić do tego prezentacji, bo inwestor stworzył swój dział do tego, nie wspominając że stworzył samodzielnie taką wspaniałą aplikację! [sarkazm]

Poleciałem na stronę do zarządzania aplikacją, tam też w stopce Copyright na inwestora, kontakty na inwestora, maile zmienione na … inwestora a w stopce pojawia się obok „designed” nazwa mojej działalności gospodarczej która nikomu nic nie mów … zlinkowana do edetailing.co, choć obok wszystko co można linkuje do strony inwestora. Poznaj łaskę idioto swoich panów.

Te tańsze firmy zajmujące się nanoszeniem „poprawek” doprowadziły projekt do granic rozpaczy, aplikacja działa dalej prawidłowo ale została zubożona o funkcjonalności i popsuta graficznie, natomiast strona do zarządzania poza popsuciem wyglądu również została pozbawiona funkcjonalnych elementów. Ja, twórca tegoż dzieła nie potrafię dodać prezentacji! Może i dobrze że nie firmuje tego thoke :(

W każdym razie dostałem posta od znajomego z branży który to pięknie sumuje, choć nie wie jeszcze jak to od środka naprawdę wygląda

Copy by greytree. Az zal dupe sciska ze takim frajerom tyle know how sprzedales za drobne…

Nie sprzedałem, „zabrali” i uważają za swoje. Przeca na tym polega inwestowanie, współpraca i konsorcjum dwóch firm!

A to co mnie najbardziej boli to porównanie dwu wersji, tej wychodzącej od nas, i tej „poprawionej”.

lewa, screen z ipada z wersji beta / prawa strona „poprawiona”

góra screen z bety, dół „poprawiony”

góra screen z bety, dół „poprawiony” (przy okazji warto zwrócić uwagę jak się zmienił Copyright)

lewa, screen z ipada z wersji beta / prawa strona „poprawiona”

screen z bety

po porawkach

screen z bety

po porawkach

Najśmieszniejsze że „inwestor” teraz dyskutuje na forum że to wielki błąd nieumieszczenie informacji o konieczności rejestracji na stronie www i braku kontaktu w razie problemów. W pierwszej wersji można się dowiedzieć że Apple zabrania umieszczania takowych w aplikacjach w appstore.

Albo trzeba złożyć kondolencje albo gratulacje – jak kto woli.


* Ktoś mi zwrócił uwagę że wycena nie jest poparta niczym – pozwoliłem sobie na podanie takiej kwoty bo taką dostałem ofertę odkupienia projektu. Pewien mądry człowiek rzekł że „coś jest tyle warte ile za to klient zapłaci”

Tagi: , , , , , , , ,