Operacja „operacja”

Już po – wszystkich w koło trzeba było pocieszać przed, po już siły nie miałem ale zdecydowanie zamiast zatroskanych min wolałbym … coś innego. Strasznie spokojnie do tego podszedłem – i dziękuję za to bogu (patetyczne?), mam nadzieje że nie pęknę – mam za wiele obowiązków teraz.

Sama zabawa w krojenie była wkurzająca tak dla lekarzy że mnie w końcu uśpili mimo znieczulenia które wcześniej wwalili mi w kręgosłup – chyba moje żarty im nie przypadły, a to palcem z czujnikiem sobie stukałem wiec im sprzęt włączał alarm że serce mi zaraz rozwali, a to głową kręciłem, a to gadałem i brzuch mi sie ruszał – po jaką cholerę wkuwali mi sie 4 razy w kręgosłup, od razu było uśpić. Żeby jeszcze mnie bardziej uspokoić to mnie przez noc faszerowali morfiną (dla ciekawych informacja – żadnych ciekawych odczuć) … dobrze że choć następnego dnia moje nastawienie i dobre samopoczucie psychicznie ich ucieszyło – gdyby nie to do końca życia zostałbym chyba ponurakiem.

Pisze tak luźno o tym ale muszę przyznać że lekarze tam pracują (tu brak mi słowa bo „wspaniale” to za mało powiedziane) i szaleńczym tempie, a pielęgniarki i pozostały personel powinien być na rękach noszony za ciepło i pomoc. Tak zaciekle walczą w szpitalu, gdzie każdy pacjent w jakimś procencie jest już po drugiej stronie, że człowiek robi się taki malutki w sobie. Nie życzę nikomu oglądać tyle cierpienia, ale gdyby (odpukaj) to życzę takiego leczenia i tyle wiary ile „oni” pokładają w umiejętności i czasem cuda.

Przyznam się że sporo zawdzięczam osobie która nic o tym nie będzie wiedziała, przedwczoraj podczas zapisywania sie do szpitala zobaczyłem Szaranowicza idącego korytarzem z kroplówką i kupą rur, lekko kiwnąłem mu głową a on uśmiechnął się równie delikatnie jak ja skłoniłem ale też z taką siła że opuściły mnie jakiekolwiek wątpliwości. Z rakiem da się wygrać – to nie jest wyrok.