Jeden dzień z życia szpitalnego
Przyszedłem na jeden dzień tylko na „wlewke” (czyli średnia kroplówkę która zwala z nóg max na 2 dni), jak na razie przeleżałem sobie 4 dni z temperaturą 39 z hakiem aż doszli do wniosku że przy zerowej reakcji na antybiotyki i leki obniżające temperaturę trza mnie lodem obłożyć – podziałało leże już kolejne 3 dni i nawet wczoraj dałem rade się przespacerować jakieś 200m … choć jak się położyłem to jakoś odczułem to jakby 1000m sprintem zrobił. Nic to, dobrze że lepiej, choć strach przed następnym kursem – skoro do poprzedniego podszedłem w pełni sił a był tak wykańczający to co po terapii 3 antybiotykami które z wyjścia do toalety robią wyprawę? Wiem jak czuje się człowiek stary, ciekawe doświadczenie, chciałbym być tylko na swoja prawdziwą starość cholernie szczęśliwy i nie mieć tyle zmartwień.
Filip rośnie szczęśliwy i wciąż głodny, miałem krótką przerwę kiedy mogłem go zobaczyć potrzymać na rękach (jakie człowieka ogarnia przerażenie kiedy pierwszy raz takie maleństwo ma wziąść w ręce) – cudowne uczucie :) Za słaby byłem żeby więcej popomagać żonie ale na szczęście teściowa zakochana w wnuku po uszy pomaga jak może. Jakie to frustrujące że nie można własnym dzieckiem zająć sie do końca, przede mną nauka ubierania, przewijania, pielęgnacji i kompania. Dostałem zdjęcia wczoraj od mojej połowy – specjalnie dla mnie jechała 100km żeby mi je samemu dać i chwile posiedzieć – rodzina to podstawa i mam w głębokim poważaniu jak banalnie to brzmi.