Nieprzekraczlny deadline
Jak zrobić z kogoś koncertowego idiotę? Proste, wystarczy żądać od niego planów a następnie zrobić wszystko żeby plany wzięły w łeb i na koniec polecieć na skargę że czegoś nie zrobił/wywiązał/zdążył. W między czasie oczywiście wszystkie rozmowy, ustalenia czy pytania olewamy i na koniec mamy satysfakcję. Ja jestem super a ten łajza znów wszystko popsuł.
Wiedząc jakie mam deadline na wszystkie projekty jestem w stanie jakoś sobie ułożyć robotę, „to na jutro, to na dzisiaj a to na środę” … no to zabieram się za pracę na dziś – eeeeeeeee nie ma materiałów choć zapewniono mnie że będą już 2 tygodnie temu, no ale ten projekt dziś mamy klientowi oddać! To jest parę jak nie paręnaście godzin pracy a mam koniec dnia. Człowiek „lata” przez pół godziny próbując dowiedzieć się co za problem powstał i jak go rozwiązać (właściwie dopiero oficjalna korespondencja po której zostaje ślad daje efekt).
Klient wie że zawalił, zdaje sobie sprawę z problemów i prześle materiały jutro najdalej do 12 na 100%
Jak materiały będą do 12 to będzie chlubny wyjątek, najpewniej dostane przed końcem dnia, ale hola tenże klient jutro wylatuje i ma zabrać tą prezentację ze sobą! Będziemy zapierdalać pod niemiłosierną presją jak dzikie osły, nie zdążymy wszystkiego sprawdzić a przy takim tempie o pomyłkę nie trudno. Po zmianach w specyfikacji ostatniego dnia ja już mam uwagi co do wyglądu, który się zmienił, ale nie mam ze względu na czas szans ich nanieść.
Założę się że na koniec okaże się że właściwie to nawet w piątek można to oddać ale skoro już jest …
PS. kwadrans po 12 i materiałów brak … i żeby było śmieszniej do plików audio dostarczonych wcześniej nie mamy praw a więc na gwałt wszyscy szukają. Ciekawe co wygrałem?
Tagi: czas, deadline, organizacja, organizacja czasu, praca, termin