Leopard Snow
W piątek notebook zaczął sypać ekranami śmierci jak z rękawa, dyski przeskanowane, pamięć przechodzi testy koncertowo a praca w Photoshopie wywala co chwilę sprzęt. W ramach prób wznowienia pracy poza dyskiem do HP nabyłem za tą marną stówę Leoparda Snow i zainstalowałem licząc na przyspieszenie maczka i ewentualną prace na nim.
Nie zawiodłem się, przyspieszenie nie jest aż tak wielkie – ale odczuwalne i poprawiające komfort pracy np. w Photoshopie. W sumie procek-staruszek, dual 1,8Ghz, dostał szanse popracowania jeszcze jako pełnosprawny sprzęt a nie tylko centrum rozrywki. Troszkę jestem zawiedziony tylko brakiem iLife które miałem z poprzednim systemem i jakoś do łba mi nie przyszło że przeca to był bonus a nie standard. Sprawdzę jeszcze czy można z płytki Mac OSa wgrać dodatkowy soft.
Taka ciekawostka (nie pamiętam czy się chwaliłem), ten model Mac Mini w specyfikacji ma napisane że obsługuje maksymalnie 2GB ramu a ja mu napakowałem 4 – grzecznie widzi i obsługuje całość bez jakichkolwiek problemów. Problemem jest tylko praca wiatraków po wpakowaniu większego dysku – albo coś spaprałem przy montażu albo trochę hardware zgłupiało przez inny dysk. Będę musiał jeszcze raz zrobić mu sekcje szpachelkami.
Podczas zabaw ze sprzętem znalazłem wreszcie czas na podłączenie mojego Nikona do maczka i przetestowanie DSLR Camera Remote – to działa! Sterowanie D-90 z iPhone nie tylko jest możliwe ale naprawdę fajnie działa, ustawianie zdalne parametrów jest proste, szybkie i intuicyjne a w niektórych sytuacjach wydaje się nieocenione dzięki Live View. Kiedy znajdę czas to podłącze aparat na dłużej i przetestuje wszystkie funkcje a następnie się podziele przemyśleniami.
Przy okazji uaktualniłem Parells do wersji 4.0 i spotkała mnie niemiła niespodziewanka – mimo zakupu, posiadania kluczy i do wersji 3 i 4 nie mogę aktywować programu :/ Będę musiał skrobnąć maila w języku Shakespeare – bez jego znajomości.
Tagi: leopard, leopard snow, mac, mac mini, mac os