Konczenie po kims
Kilka ostatnich miesięcy „zdążyło” się kilka projektów kończonych po kimś – każdy, to kolejna mina której nie da się ominąć. Idzie się pochlastać, jeszcze mi się nie zdarzyło aby projekt został wdrożony w pierwotnej wersji bez jakichkolwiek zmian na gorsze wprowadzanych przez klienta czy osoby pośredniczące. W ten sposób autor „kończonego” projektu oczywiście ma pretensje do poprawiającego po nim, i ni jak nie da się tego ominąć.
Paranoja sięga zenitu, kiedy trzeba wbrew klientowi, wbrew PMom i na dodatek zgadując co autor strony głównej wyobraża sobie np. na podstronach, robić się projekt. Taki rajd przez pole minowe z pewnością że i tak na koniec wjedzie się pod karabin maszynowy. Nie daj boże klient powie że zdjęcie mu się nie podoba, że kolory trzeba zmienić albo jakieś elementy dodać, burzące koncepcje – a przecież to norma, dzień powszedni. Nawet jeśli pierwotny projektant posiada tą wiedzę, jeśli jest informowany o procesie, to i tak (nie ważne jak wielkiej kultury jest) jest podświadomie zły.
Trochę już jestem zmęczony realizacji wizji nie koniecznie zgodnych z moimi przekonaniami i stylem. Szczęściem trafiłem ostatnio na kilku fajnych klientów z którymi udało się zrealizować naprawdę fajne projekty – taka miła odskocznia.