Poprawki kontra zmiany
Pewien człek przyszedł do salonu samochodowego i poprosił o zaoferowanie mu eleganckiego i funkcjonalnego auta z niekoniecznie nie wiadomo jakim silnikiem i koniecznie w atrakcyjnej cenie. Sprzedawca wypytał się dokładniej o preferowane parametry auta, jakie będzie miało zastosowanie, kto będzie nim jeździł, kto dla klienta jest wzorem i co ma w garażu czy nawet kto oceniał będzie samochód. Na podstawie tego wywiadu zaproponował konkretny model, przedstawił foldery, rysunki, zdjęcia oraz warunki sprzedaży. Tu klient obciął cenę do absolutnego minimum ale sprzedawca się zgodził, miła atmosfera a klient może perspektywiczny więc zrezygnujmy z zysku.
Klient dostał samochód, troszkę po marudził co do koloru tapicerki, felg i kilku drobiazgów. Sprzedawca dobrał model, zmienił parę szczegółów i oddał klientowi kluczyki po wpłaceniu zaliczki i umowy dodając jeszcze bony do serwisu, myjni i sklepu z akcesoriami. Klient wyjechał z salonu i normalnie było by dalej „lodzio miodzio”.
Ale nie, klient następnego dnia wraca i każe zmieniać sobie elementy, tamto usunąć tamto dodać a i jeszcze przy okazji „poprawek” klimę dołożyć. Wszystko zrobione klient od ręki ma zmieniony trochę samochód ale wraca następnego dnia. Okazuje się że średni silnik ma pociągnąć jego 5 tonową przyczepkę, a że nie ciągnie i dodatkowo nie ma haka to przyjechał po „poprawki”. Od ręki dostaje hak, z wymianą silnika na mocniejszy czeka 2 dni … w końcu dostaje samochód. Żeby następnego dnia przyjechać i poinformować że on chciałby kolor zmienić przy okazji poprawki śrubki która mu się nie widzi po zmianie silnika. Kolejnego dnia przychodzi z pretensją że do samochodu nie ma kursu jazdy i opłaconych egzaminów, potem że rozstaw kół nie pasuje do alejek w jego ogródku a kolejnego że żona obok też chce mieć kierownicę i żąda „poprawek”.
Po kilku tygodniach ulepszeń stwierdza że kierownice w samochodzie działają źle (kiedy żona próbuje skręcić w jedną a on w drugą samochód się kiepsko prowadzi) i on będzie sobie nim jeździł, nie zapłaci a sprzedawca ma szukać rozwiązania bo go obsmaruje tak że nikt nie będzie chciał u niego kupić.
Niech Pan nawet nie próbuje pytać o referencje bo Panu wystawie takie że nikt po nich za darmo od was nie weźmie.
Lepiej, sprzedawca dostaje bajeczkę jak to klient klienta na widok podjeżdżającego samochodu rezygnuje z kontraktu wielokrotnie przekraczającego wartość samochodu! Kolejnym życzeniem jest aby sprzedawca woził sam klienta, bo przecież umowa sprzedaży gwarantuje że będzie auto jeździć a klient nie ma prawa jazdy, wiec „wio panie szofer”, a że wyjazd za granicę to proszę jeszcze tłumaczyć …
Ale fajna bajka :)
A rzecz dotyczy się klienta który uważa że wykonanie projektu strony oraz serwisu www z panelem CMS to:
– pisanie tekstów do serwisu
– tłumaczenie tekstów na języki obce
– wprowadzanie i redagowanie treści przez dowolny okres czasu
– ilustrowanie dowolnych treści
– korekta
– dowolna ilość zmian
– serwis w różnych językach to dowolna ilość osobnych i niezależnych serwisów
– popularne i współczesne przeglądarki to programy sprzed kilkunastu lat
– klient może sobie zażyczyć dowolną liczbę funkcjonalności nie objętych umową „bo nie zapłaci”
A sprzedawca? Sprzedawca kilka razy się pomylił w drobnych sprawach oddając wersję roboczą do sprawdzenia (głupi myślał że wersja robocza i sprawdzenie właśnie są do wychwytywania błędów).
Skąd się biorą pomysły na takie śliczne bajeczki? Ano stąd że klient podczas negocjacji cenowych stara się zminimalizować „wartość” projektu aby zbić cenę a następnie podczas realizacji wycofuje się z swoich „małych” i „prostych” rozwiązań na rzecz kombajnów („przecież to niewielka różnica” dodać kilkadziesiąt nowych funkcjonalności). Porównując w stylu bajeczki, jak jest rozmowa o kosztach klienci opowiadają że im taki maluszek starczy, może z ładniejszym lakierem, a kiedy projekt wchodzi w fazę realizacji twierdzą że oni mówili tylko o „samochodzie” a dla nich samochód to co najmniej Porsche bo on „w byle Mercedesa nie wsiądzie”.
Tagi: klient, problem, wdrożenie