Co mnie wkurza przy współpracy z amerykanami
Mam wrażenie że nie ważne co pokażę, czy to będzie największe dzieło mojego życia czy największy gniot, zawsze po drugiej stronie jest zachwyt a następnie prośba o zmianę … wszystkiego.
Ta uprzejmość i nieustający uśmiech w połączeniu z tym że nawet gdyby obywatel USA leżał z połamanymi nogami w rowie i odpowiada na każde przywitanie „u mnie wszystko świetnie”, w konfrontacji z naszym narodowym sportem – narzekaniem, doprowadza przynajmniej stronę Polską do furii. Za każdym razem coś prezentując klientowi z za oceanu można usłyszeć 2 zdania:
– To jest naprawdę świetny projekt
– Bardzo nam się podoba
A następnie słyszymy że właściwie klient chciałby zmienić cały projekt … no rzesz. Zdecydowanie wolę jak mi klient od razu przywali w twarz, że taki projekt to on na kolanie w 2 min walnie i że to się nie nadaje do niczego.
Nie lubię też pracować na godziny – a takie propozycje są w większości. Mało kto chce się zgodzić na pracę per projekt z ograniczeniami ilościowymi. A nie lubię z dwu powodów, najczęściej jestem szybki – kasa jaka wychodzi za projekt jest żenująca przy pracach które wychodzą od razu po dotknięciu myszki. Natomiast zdarzają się projekty które najnormalniej w świecie nie idą i godziny się mnożą, wtedy bardzo nie lubię się tłumaczyć dla czego wyszło aż „tyle”. Czuję się jak oszust który wyciąga kasę tylko.
Ale jak się już przełamie te „strasznie” zniechęcające przywary, pozostanie nam już tylko przyzwyczaić się do szacunku z drugiej strony, słowności, terminowości, materiałów na odpowiednim poziomie, sympatii, docenianiu, odpowiednich cen, polecaniu innym klientom, referencjom bez proszenia, gratulacjom, pamięci o przysługach, premiom …
I już mi przeszło :)