Integracja podniosla cisnienie
Wyobraźmy sobie firmę która naokoło i wśród pracowników krzyczy o integracji, zespole, wspólnym działaniu, celu i tym podobnych kwestiach. Która w osobie zarządu twierdzi że zbyt mało kontaktów nasz wspaniały zespół rozwala, w związku z tym trzeba zorganizować grilla … i tego grilla nie organizuje (za wyjątkiem zaufanych) rok, aż pracownicy się sami spotykają. A następnie za to niebezpieczne i demoralizujące spotkanie przy piwie część pracowników ląduje na dywaniku i dostaje reprymendę … i pytania „czemu byłeś po pracy z tym i tym”, „po co”, „dla czego”, „są ważniejsze sprawy od piwa po pracy” … zalatuje Orwellem? Poczytajcie dalej!
To dołóżmy sobie dzieci podejmujące kluczowe decyzje tylko dla tego że piją w odpowiednim towarzystwie wódę. A może jeszcze dowalmy zaślepionych dyrektorów promujących lub gnębiących (w zależności od przyzwolenia czy odrzucenia swych zalotów) szeregowych pracowników. Wyobraźmy sobie firmę gdzie laska o wyglądzie anioła a inteligencji papużki jest wyżej ceniona od specjalistów wypruwających sobie żyły. Gdzie pojechanie na jakąś balangę z prezesem daje lepszą pozycję niż wykonywanie swojej pracy na poziomie i w kretyńskich terminach.
Wyobraźmy sobie firmę w której nie liczą się umiejętności, a tylko znajomości i informacje sprzedawane przy rozbierających się laskach w klubie go-go. Firmę która najbardziej kreatywnych gnębi, najwydajniejszych zwalnia a najinteligentniejszych wywala z dnia na dzień. Firmę która pracownikom, miesiąc po miesiącu przedłuża wypowiedzenie o kolejny miesiąc. Firmę która przez 5 lat nie zorganizowała pożegnania żadnego pracownika (z wyjątkiem tych którzy odchodzili do klientów i mogli wpłynąć na relacje), która nie potrafi nikomu podziękować a przy rekrutacji szczyci się pro pracowniczym nastawieniem. Firmę w której każde wypowiedzenie umowy przez pracownika zamienia się po jego wybyciu w zwolnienie „bo sobie nie radził” albo „wywaliliśmy go bo był do dupy”. Wyobraź sobie firmę która na dzień przed złożeniem wypowiedzenia uważa pracownika za wzór cnót a dzień po wypowiedzeniu za śmierdzące gówno (nie ważne jak bardzo pracownik się stara aby po sobie zostawić dobre wrażenie), które najszybciej trzeba się pozbyć. Firmę która z jednej strony do byłych pracowników odchodzących do klientów liże w dupę (jeśli tylko odpowiedzialni są za zamówienia) a z drugiej opowiada jakie z nich nieudaczniki.
Firmę w której decyzje co do grafiki podejmują handlowcy, decyzje co do tekstów i ortografii graficy, decyzje co do kolorystyki ślepi klienci a o zawartości decydują handlowcy. Firmę w której każdy grafik powinien być koderem, programistą, copywriterem, korektorem, Project Managerem, specem z dziedziny kilku specjalizacji a na dodatek specjalistą prawa, zarządzania; a każdy programista powinien być decyzyjnym geniuszem, koderem, grafikiem i specem od pozycjonowania; gdzie PM bez podstawowej wiedzy czy choć znajomości pojęć jest bogiem decydującym o każdym drobiazgu ale nie potrafiącym przyjąć odpowiedzialności za całokształt nawet najprostszego projektu czy elementu i zwalającym odpowiedzialność na „produkcję” jakoby sama podejmowała kluczowe decyzje – a zarząd zamiast zadawać krępujące pytania „jak to jest że kluczowe decyzje podejmują programiści czy graficy” klepie handlowca po plecach i pluje na biedaków (z produkcji) którzy widząc niekompetencje innych sami starają się ratować projekty.
Gdzie człowiekowi który urządza biuro, wykłada swoje własne pieniądze na sprzęt dla współpracowników, mówi się że ma pracę w dupie i że powinien jak najszybciej zniknąć. Gdzie po obietnicy premii za wykonanie zadań po pół roku mówi się cmoknij mnie w dupę – nie dostaniesz obiecanych extra pieniędzy za przesiedziane noce bo wczoraj uznałem że coś mi się nie spodobało (choć kasę za tą robotę która bez twoich 72h przy kompie non-stop te pare miesięcy temu by się nie udała, mam na koncie). Gdzie daje się podpisane umowy a po kliku tygodniach każe się przynieść z powrotem żeby je podrzeć i wrócić do poprzednich – mniej korzystnych … Gdzie na okresie wypowiedzenia szantażuje się należną wypłatą za przepracowane miesiące żeby ktoś podpisał aneks z wcześniejszą datą z niekorzystnymi zapisami dla pracownika. Gdzie opowiada się o kancelariach studiujących prawo i dających umowy z podstawowymi błędami generującymi nawet wśród laików śmiech.
Firmę która do wykonania zadania nie potrafi dać najprostszych wytycznych i materiałów, która z każdego centa wydanego w stocku każe się rozliczać grafikom nie handlowcom. Która żąda żeby bez żadnych kosztów dział GFX tworzył cuda w 5 sekund. Która realizując swoje największe projekty za kilkaset tysięcy nie potrafi dać logotypu klienta a żądać realizacji w kilkadziesiąt minut. W której z problemów z dostępem związanych z awariami tłumaczą się pracownicy i guzik kogo obchodzi że nie umożliwiono im wykonania zadań. Która przyjmuje po wykonaniu projektu coś co na upartego można nazwać briefem i zamiast poświęcić czas na zrobienie nowego projektu łączy bzdurny pseudo-brief z koncepcją grafika (stworzoną wcześniej na podstawie mikro rozmów i mikro informacji najczęściej sprzecznych ze sobą) na siłę.
Gdzie ponad połowa grafików woli przynieść własny sprzęt bo na firmowych nie da się pracować. Gdzie handlowiec pracuje na najmniej 19” a w dziale graficznym część musi robić na uwaga (!) 14” – 15”. Gdzie żąda się od pracowników pracujących na własnych komputerach żeby ustawiali/konfigurowali je tak jak chce szef handlowców (co oczywiście nie dotyczy zaufanych). Gdzie dyrektorzy w prywatnych maszynach grzebią bez pytania a jeśli je sami uszkodzą mają pretensje do pracownika że poświęca czas na naprawę.
W której nikt nie potrafi zinterpretować słów Peresa – bo realizowane słowa dosłownie zawsze okazują się tylko luźną sugestią a te które traktuje się jako luźną sugestię zawsze okazują się konkretem. Gdzie widzimisię prezesa i jego nastrój są najważniejsze choćby miało się 100% pewność że się myli. Gdzie firmowym sportem jest zwalanie na kogoś innego, z takimi paranojami że osoby nie mające dostępu do żadnych dysków sieciowych oskarża się o kasowanie ważnych plików z umowami z tychże dysków i to podaje się jako powód zwolnienia.
Wyobraźmy sobie firmę w której Dyrektorowi kreatywnemu jednego dnia zabiera się z działu koderów i przenosi do działu IT, żeby następnego dnia ich wywalić na zbity pysk a kolejnego zażądać od Kreatywnego aby sam zaczął kodować i programować – osobiście. Wyobraź sobie firmę w której nikt nic nie wie, w której nikt nie jest za nic (albo wszyscy za wszystko) odpowiedzialny. I to co sobie wyobraziłeś może w 20% jest tym czym średniej wielkości agencja kreatywna.
Dla tego wole mieć własne problemy we własnej firmie.
Tagi: grafik, manager, praca, project