Nie za szybko panowie, nie za szybko
Pewna agencja i fajni ludzie coś tam zamówili jakiś czas temu. Projekt fajny, wymagający i prawie skończony jakiś czas temu, czekamy tylko na uwagi od klienta docelowego (równie fajne i również powinny być „jakiś czas temu”). Po przegadaniu kilku kwestii, pogadaliśmy sobie o stylu pracy i komunikacji. I tu bardzo fajny case (w odpowiedzi na odpowiedź) – dostaliśmy feedback, jak postrzegają styl naszej pracy.
Klientom z Polski mówimy do widzenia
Po raz kolejny bardzo nieprzyjemnie się przejechałem na kliencie z naszego krajowego bagienka. Firma poważna, klient wręcz z najwyższej półki a tu zagranie jak u „wielkiego” prezesa z Koziej Wólki (bez obrazy dla prezesów z Wólki) – psd dostarczony, projekt wdrożony to można negocjować zmniejszenie budżetu.
Deadline a niekończące się uwagi
Podczas „przypiwnych” dyskusji w gronie zacnych ludzików z branżuni podzieliliśmy się kilkoma spostrzeżeniami na temat nowych sposobów klientów na obniżanie kosztów projektowania (acz zapewne nie tylko). Nastała moda na bardzo rygorystyczne przestrzeganie deadlinów przez zamawiającego ale jednocześnie dawanie np uwag (wymagających, przykładowo 2 dni na wykonanie) do projektu na kilka godzin przed terminem.
Robienie rzeczy ekstra nie ma sensu!
Nie ważne czy klient prosi, żąda czy robi się to z własnej inicjatywy w 90% przypadków to się mści a nie odwdzięcza. Pierwszy przykład z brzegu – właśnie dostałem pretensje od klienta że deadline się przedłużył, choć prawda jest taka że rzeczy nie związane z umową/robione ponad ustalone limity zostały oddane po „terminie”. Trzeba mieć ogromne szczęście trafić na klienta który doceni pracę która nie była zakontraktowana.
Jak to klientom się naprawdę śpieszy
Przeanalizowałem sobie klientów którzy zamówili witryny, którym się strasznie spieszyło a następnie zrezygnowali z usługi po jej wykonaniu. W ciągu ostatnich 3 lat znalazłem sześć takich projektów w których klientom paliło się pod tyłkiem po czym z dziwnych powodów zmieniali decyzję.
Renegocjacja budzetu
Jak zmusić klienta do zmiany budżetu kiedy w oczy i mimo oczywistych dowodów na piśmie przeczy że z jego winy czas projektu z miesiąca do pół roku i zwiększył objętość i zakres prac o ponad 20%. Kompletnie nie wiem jak ugryźć temat bo w sytuacji kiedy ktoś mówi „czarne” kiedy ja czytam w umowie białe potrafię w tej chwili zrobić głupia minę (tak tą co każde spotkanie biznesowe potrafi rozwalić).
Prawdziwy czas realizacji
To kompletna fikcja w większości wypadków, wciąż wspominam sobie teksty w których człek słyszy jak to wreszcie będzie mógł się wyszaleć kreacyjnie, jakie wyzwanie przyniesiono mu na biurko „no masz projekt o którym zawsze marzyłeś” a niewdzięczny misz parskał śmiechem słysząc na koniec (godzina 16:00) „to co jutro punkt 9 oglądamy co zrobiłeś bo ja to muszę klientowi pokazać na spotkaniu o 10”.
Musze odpalic projekt do . . .
i tu dowolna bliska data. Nad tym wpisem się zastanawiam już parę lat i co chwilę mam przykład że ten deadline to najczęściej jakaś ściema. Bo jak nazwać sytuację kiedy projekt miał niby wystartować do jakiegoś dnia (co było nieprzekraczalnym terminem, grożącym co najmniej zagładą połowy świata) a nie stratuje jeden miesiąc czasem i dwa … a najczęściej pół albo i rok.
Madame klient, cd 1
A nie mówiłem że temat wróci :D madame postanowiła „sprostować” moje słowa – niestety zrobiła to w moim portfolio odnosząc się do wpisu na blogu. Mnie to nie pasuje ale z chęcią odpowiem tutaj na wszystkie zarzuty. W sumie to będzie chyba nudne ale jak się powiedziało A to trzeba i B.
Praca po godzinach
Jakiś czas temu obwarowano obiecaną „premie” (specjalnie w cudzysłowie), za zawalonych kilka nocy (dokumentnie, np. jednym ciągiem 70h przy kompie + jeszcze dodatkowo praca w święta Bożego Narodzenia!!! i nowy rok) pół roku temu, warunkami … na co jak chyba każdy normalny, szanujący się człowiek stwierdziłem a wsadźcie sobie te pieniądze w … gdzieś. Nie to że obietnica niespełniona przez pół roku to jeszcze stopniała o ponad połowę aby w końcu stać […]